SŁÓW KILKA O NASZYM ORGANIŚCIE...
Wywiad zamieszczony w Czasopiśmie „Głos Matki Krzęcińskiej”, numer 183-2023, maj 2023.
Nasza parafia od momentu odejścia na zasłużoną emeryturę poprzedniego organisty – p. Antoniego Bylicy borykała się z problemami w znalezieniu zastępstwa. Na szczęście już od ubiegłorocznych wakacji rolę głównego organisty objął Pan Łukasz Lelek. Nasz Parafianin, choć obecnie mieszkający w Krakowie, to pochodzący z Zelczyny. Właśnie z nim – postanowiliśmy porozmawiać o kruczkach i szczegółach. Zapraszamy do lektury!
Panie Łukaszu, ma Pan 35 lat, skąd się wzięły i kiedy – Pana zainteresowania muzyką, nie tylko organową, proszę opowiedzieć nam coś więcej o swojej muzycznej „pasji”. Czy ukończył Pan jakąś szkołę lub może jakieś studia kierunkowe?
– Ukończyłem pełny cykl kształcenia muzycznego, począwszy od podstawowej szkoły muzycznej, poprzez szkołę średnią, w ramach której realizowałem program gimnazjum i liceum ogólnokształcącego, na studiach muzycznych skończywszy. W podstawówce moim instrumentem głównym był fortepian, natomiast już od szkoły średniej gram na organach. Jestem absolwentem Międzyuczelnianego Instytutu Muzyki Kościelnej prowadzonego wspólnie przez Akademię Muzyczną w Krakowie oraz Uniwersytet Papieski Jana Pawła II. Ponadto ukończyłem również inny kierunek Akademii Muzycznej, mianowicie Edukację artystyczną. Zatem poza tym, że jestem organistą, jestem również nauczycielem muzyki z wykształcenia, jednak póki co nie realizuję się w tej dziedzinie. Jeśli idzie o muzykę jako pasję, to trudno byłoby przez ileś lat wytrwać w tym niełatwym zawodzie nie czując do niego pasji. Przeszedłem dość standardową drogę w „dojrzewaniu” do tej pasji. Jako dziecko trzeba mnie było często zmuszać do ćwiczenia, wszystko wydawało się ciekawsze od ślęczenia nad klawiaturą. Była to więc zdecydowanie bardziej pasja moich rodziców, szczególnie taty, niż moja. Jednak już w szkole średniej poczułem znacznie większe natchnienie do muzyki, a studia i w związku z nimi przyszły zawód to już był mój całkiem świadomy i samodzielny wybór. Myślę, że można powiedzieć, iż muzyka jest w moim życiu połączeniem pasji i pracy zawodowej. Nie jest to jednak pasja w tym sensie, że mogę ją sobie zgłębiać hobbystycznie, w wolnych chwilach, i czerpać z niej tylko radość, a kiedy zdarzają się trudniejsze momenty, odłożyć ją na bok i zacząć robić coś innego. Jest to również „stety i niestety” jedyna moja wykształcona profesja, z której muszę się utrzymywać.
Poprzednio pracował Pan w okolicznej parafii w Jaśkowicach – czy była to pierwsza Pana praca, czy grywał Pan wcześniej w innych kościołach? Jak wygląda praca Organisty z Pana perspektywy, czy jest ona trudna i wymagająca, czy raczej robi Pan to w formie hobby?
Jeszcze jako uczeń średniej szkoły muzycznej, jak wielu moich kolegów, zacząłem swoją przygodę z organistowaniem od grania zastępstw. Były to zarówno pojedyncze msze w różnych krakowskich kościołach, jak i bardziej regularne zastępowanie miejscowych organistów w stałe dni w tygodniu czy podczas urlopów. Jaśkowice były faktycznie moją pierwszą stałą posadą. Wcześniej przez kilka miesięcy grałem na jednej niedzielnej mszy, która odbywała się w kościółku w Sosnowicach, należącym do parafii Paszkówka. W 2006 roku ksiądz Teofil Rapacz, który wówczas był jeszcze wikariuszem w Paszkówce, dostał misję stworzenia nowej parafii w Jaśkowicach, wydzielonej z Paszkówki i zaprosił mnie bym został tam organistą. Jest to niewielka parafia, w której organista nie ma przesadnie dużo obowiązków. Była to dla mnie jednak przez lata komfortowa sytuacja, gdyż w swoim życiu zawodowym zająłem się w dużej mierze innymi dziedzinami muzycznymi, głównie śpiewem i chóralistyką i moje inne zajęcia kolidowałyby niewątpliwie z pracą w dużej parafii, w której musiałbym być dostępny „na każde zawołanie”. Przez dobrych kilka lat pełniłem także równocześnie z Jaśkowicami posługę organisty w Sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie. Tam w każdym dniu obowiązuje w zasadzie niedzielny porządek mszy świętych, więc pracy jest sporo. Przez pewien czas z kolegą, który jest tam obecnie wciąż głównym organistą, dzieliliśmy się obowiązkami niemal po połowie, jednak później, kiedy zacząłem etatową pracę, pozostałem w Sanktuarium jedynie jako organista wspomagający. W 2019 roku, po siedmiu latach, zakończyłem swoją posługę w tym miejscu.
Praca organisty jak chyba każda inna ma swoje wady i zalety. Jej wykonywanie może dawać na pewno wiele satysfakcji, natomiast wydaje mi się, że trudno byłoby określić ją jako hobby, zwłaszcza jeśli mówimy o graniu w dużej parafii. Znam kilku organistów, którzy pracują w innych zawodach, a organistują „w wolnym czasie”. Nie mają stałej parafii, tylko są tzw. wolnymi strzelcami i biorą zastępstwa za innych organistów tylko wtedy kiedy odpowiadają im warunki, termin itp.. Wtedy faktycznie można uznać to za realizację pasji. Bycie jednak na stałej posadzie to tak duże zobowiązanie, że trzeba to traktować jako normalną, czasem dość wyczerpującą, pracę. Co do kwestii czy ta praca jest trudna i wymagająca, to mogę odpowiedzieć tak: organista w polskim kościele ma za zadanie nie tylko grać wszystkimi czterema kończynami, przede wszystkim powinien jeszcze śpiewać (często ta kwestia jest dla wiernych bardziej istotna niż jakość gry na instrumencie), obsługiwać rzutnik, musi sobie sam radzić z techniczną obsługą instrumentu jak zmienianie głosów czy nawet eliminacją drobnych usterek w postaci np. zacinających się klawiszów. Wymaga się od niego szerokiej znajomości repertuaru liturgicznego, literatury muzycznej, umiejętności improwizacji organowej, dobrego słuchu muzycznego i znajomości harmonii, żeby podejmować i realizować w odpowiednich tonacjach odpowiedzi mszalne czy pieśni nieraz zaproponowane nie przez niego samego. Wypadałoby, żeby orientował się w języku łacińskim, chorale gregoriańskim, umiał poprowadzić zespoły wokalne czy nawet instrumentalne. Ponadto powinien prezentować odpowiednią kulturę osobistą, schludny wygląd i strój, mile widziane są umiejętności w zakresie komunikacji z parafianami i najlepiej dobry stan zdrowia, żeby przykładowo mógł wytrzymać fizycznie bez przeszkód śpiewając podczas długiej procesji Bożego Ciała czy konduktu pogrzebowego na cmentarz w minusowej temperaturze. Mówiąc krótko: jest to praca trudna i wymagająca. Oczywiście lata wprawy i zdobywania doświadczenia powodują, że człowiek łatwiej umie sobie poradzić, nie musi się tak stresować czy wszystko się uda itp., niemniej jednak pewne trudności nie mijają. Wymagana jest np. duża doza skupienia, które czasami ciężko utrzymać grając już piątą mszę z rzędu. Nie chodzi tu absolutnie o to, żeby się żalić, ale warto, jeśli jest okazja, zwrócić uwagę, że czasami to czego efekt słyszy lud „na kościele”, co często wydaje się bardzo oczywiste i nawet nie zwraca naszej uwagi, jeśli nie słyszymy tylko jakichś rażących wypaczeń, wymaga bardzo wytężonej pracy za kontuarem (stołem gry w organach) i zmagania się organisty z trudnościami, o których istnieniu wierni nie mają nawet pojęcia. Jeśli chodzi o mój konkretny przypadek to staram się umiejętnie balansować zaangażowanie w tę profesję z zachowaniem pewnego rodzaju „świeżości” dzięki której można odczuwać jeszcze radość z grania, a nie narastające znużenie. Dlatego łączę grę w kościele, w niezbyt jeszcze obciążającym wymiarze godzin, z innymi zajęciami.
Pracuje Pan w naszym kościele głównie w niedziele, nie słychać Pana za to w tygodniu. Wiemy, że pracuje Pan w Operze Krakowskiej – proszę powiedzieć jak Pan łączy ze sobą te dwa odmienne obowiązki i co z Pana życiem prywatnym, jak na to wszystko reaguje rodzina?
Od już bez mała 10 lat pracuję etatowo w Operze Krakowskiej jako artysta chóru – baryton. Praca w Operze jest o tyle wymagająca, że próby do spektakli odbywają się aż dwa razy dziennie. Poranna próba jest w godzinach 10.00–14.00, natomiast wieczorna między 18.00 a 22.00 – nie zawsze trwają one pełne cztery godziny, jednak takie są formalnie ramy czasowe mojej pracy. Ponadto w weekendowe wieczory mamy spektakle i koncerty. Mimo tego, iż niektóre próby i wydarzenia mnie nie obowiązują (np. ze względu na to, że nie we wszystkich pozycjach repertuarowych chórzysta bierze udział) jako etatowiec muszę być w tym czasie dostępny. Jak można się domyślić nie jest łatwo pogodzić taki specyficzny terminarz z jakimkolwiek innym zajęciem bez daleko idących ustępstw ze strony pracodawców. Podczas rozmowy z ks. Proboszczem od razu zastrzegłem sobie, że nie będę mógł ze względu na swoje obowiązki regularnie grać w Krzęcinie na mszach w tygodniu. Dzięki wsparciu pana Romana Bienia, który wspomaga mnie w tygodniu i zastępuje w miarę możliwości, udało się osiągnąć porozumienie w sprawie mojej posługi w krzęcińskiej parafii. Poza Operą pracuję również jako asystent dyrygenta, akompaniator i korepetytor
w chórze Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mimo tego, że chór akademicki działa dość prężnie, nie jest to jednak zajęcie aż tak absorbujące jak praca w chórze operowym.
A co do rodziny – no cóż, nie może mieć nic przeciwko, gdyż mimo 35 lat na karku, nie udało mi się jej jeszcze założyć. Może w tych dość licznych obowiązkach jest ukryta przyczyna tego stanu rzeczy?
Jak to się stało, że z Jaśkowic – wylądował Pan w Krzęcinie, krążą plotki i pogłoski „że został Pan podkupiony” – jaka jest prawda w tym temacie?
Nie określiłbym tego w ten sposób. Być może zawiodę wszystkich zwolenników sensacyjnych historii, ale zmiana parafii odbyła się w moim przypadku w zgodzie i w atmosferze zrozumienia. Zdaję sobie sprawę, że posługa organisty nie jest taką całkiem zwyczajną pracą – ludzie w parafii przyzwyczajają się przez lata do swojego organisty oraz jego stylu akompaniowania i jeśli wszystko układa się w miarę w porządku, raczej nie chcą się z nim rozstawać. Jednak trzeba zwrócić uwagę, że dla wielu osób, w tym mnie, funkcja organisty jest też zwyczajnie pracą zarobkową i działają w tej sferze również prawa ekonomii. Nie wdając się w niepotrzebne szczegóły chyba dość łatwo sobie wyobrazić, iż parafia o czterokrotnie większej liczbie mieszkańców daje nieco inne możliwości na wielu płaszczyznach, również tej finansowej. Ponadto, czasami w życiu potrzebne są zmiany. Często nie są one łatwe – sam, nie ukrywam, miałem wiele rozterek związanych z odejściem z Jaśkowic – mocno przywiązałem się bowiem przez lata do tego kościoła i społeczności parafialnej.
W Jaśkowicach spędziłem 16 lat – dla mnie to AŻ 16 lat, stanowi to bowiem niemal połowę mojego życia. Udało się za mojej „kadencji” doprowadzić m.in. do sprowadzenia niewielkiego, ale dopasowanego do wnętrza świątyni, bardzo dobrej klasy instrumentu piszczałkowego o trakturze mechanicznej. Odbyło się przy moim udziale bardzo wiele ważnych wydarzeń, uroczystości; zorganizowałem i uczestniczyłem jako wykonawca w licznych koncertach dla mieszkańców Jaśkowic. Jaśkowice już zawsze pozostaną moją pierwszą parafią w życiu. Jestem wdzięczny za te lata życzliwości ze strony ks. proboszcza Teofila Rapacza, służby kościelnej oraz wszystkich parafian, ale wydaje się, że przyszedł czas na nowe wyzwania. Zmiany są często impulsem do rozwoju dla człowieka indywidualnie, ale potrafią być też stymulujące i odświeżające dla społeczności, nie powinno się więc ich chyba za wszelką cenę unikać dla tzw. świętego spokoju. Oprócz tego trzeba pamiętać, że Krzęcin to w zasadzie moja parafia rodzinna. Ja wprawdzie od kilkunastu już lat mieszkam w Krakowie, jednak w Zelczynie mieszkają moi rodzice, u których często bywam i czuję się związany z tymi okolicami. Z ciekawostek mogę dodać, że mój tata pochodzi z Facimiecha, który do całkiem niedawna należał do parafii Krzęcin.
W miejscowości tej spędziłem pierwsze lata swojego życia, a i w kolejnych, kiedy zamieszkiwaliśmy już z rodzicami i rodzeństwem w Wielkich Drogach, a później w Zelczynie, spędzałem w Facimiechu mnóstwo czasu. Zapadły mi w pamięć szczególnie niedziele, kiedy szło się do miejscowego kościoła, gdzie msze odprawiali krzęcińscy kapłani, czasami przygrywał również do mszy pan Antoni Bylica. W samym kościele parafialnym w Krzęcinie również zdarzało mi się bywać. Odbywały się tu m.in. ważne dla mnie osobiście uroczystości, jak np. pogrzeby moich bliskich; czułem zatem przez całe życie więź z krzęcińską parafią. Kiedy, jako młody chłopak, zacząłem już grać na organach, nie ukrywam, iż zdarzało mi się pomyśleć, że kiedyś tam
w przyszłości chciałbym organistować w Krzęcinie właśnie.
No dobrze, przejdźmy zatem do naszego kościelnego instrumentu. Jak się Panu pracuje w naszym kościele? Pytam zarówno o aspekty techniczne, jak i te bardziej społeczne – takie jak kontakty międzyludzkie z ks. Proboszczem, wiernymi?
Na razie jeszcze się wzajemnie poznajemy i docieramy zarówno z kapłanami jak i z parafianami, ale czuję się
w Krzęcinie bardzo dobrze, spotykałem się dotychczas jedynie z życzliwymi uwagami i uśmiechniętymi twarzami. Mam nadzieję, że taki stan rzeczy się utrzyma, gdyż atmosfera w miejscu pracy jest dla mnie bardzo ważna. Jeśli idzie o instrument to zawsze przyjemna jest „przesiadka” z nieco mniejszych organów na organy dwumanuałowe. Niemniej jednak krzęciński instrument nie jest pozbawiony wad, z czego chyba wielu parafian zdaje sobie sprawę. Nie chciałbym się na razie wypowiadać kategorycznie w tej kwestii, gdyż jeszcze nie robiłem poważniejszego rozeznania w środku instrumentu. Po drugie – nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, takimi sprawami zajmują się fachowcy od budowy i remontów organów tzw. organmistrzowie. Jednak po pobieżnych oględzinach i obserwacji pracy instrumentu od stołu gry mogę przypuszczać, że czeka go w niedługim czasie mniejsza lub większa specjalistyczna ingerencja, której zakres będzie z pewnością analizowany i dyskutowany. Zdaję sobie sprawę z wielu wyzwań finansowych jakie stają przed parafią cały czas i jakie zostały zaplanowane na kolejne lata i pewnie trzeba będzie z takimi pracami ustawić się w swego rodzaju kolejce, jednak konieczne jest, żeby się nad tą sprawą pochylić, w przeciwnym wypadku organy mogą któregoś dnia po prostu zamilknąć. Warto w tym miejscu podkreślić, że nie należy się w ocenie sytuacji kierować prezencją zabytkowego i naprawdę okazałego frontu organów, tzw. prospektu. To co jest właściwym instrumentem, co wydaje dźwięk, czyli wnętrze szafy organowej pochodzi z późniejszych czasów niż jego „obudowa”, kiedy to w polskim budownictwie organowym dominowały instrumenty pneumatyczne. Traktura pneumatyczna miała swoje zalety, ale miała niestety również rozliczne wady. Jedną z jej podstawowych wad jest olbrzymia awaryjność. Systemy mieszków i przewodów powietrznych stosowanych w takich organach – jak to się mówi – bardzo źle się zestarzały. Liczne rozszczelnienia czy po prostu dziury powstałe przez lata użytkowania powodują straty ciśnienia i w konsekwencji brak odpowiedniej intonacji, nierówne brzmienie, opóźnienia w załączaniu się i wyłączaniu głosów organowych czy nawet po prostu brak reakcji niektórych klawiszów. Jeśli chcemy, żeby nasz wspaniały krzęciński kościół jeszcze długo wypełniało brzmienie organów trzeba sobie zdawać sprawę, że kwestia mniejszego lub większego remontu instrumentu z pewnością będzie musiała być w stosownym czasie poruszona.
Panie Łukaszu, niezwykle nam miło, że zechciał Pan podzielić się z nami „swoim życiem” – zarówno zawodowym jak i po trochu prywatnym. Dziękuję za poświęcony czas i wyczerpujące odpowiedzi. „Gdy słyszysz śpiew – tam wchodź, Tam dobre serca mają. Źli ludzie – wierzaj mi – Ci nigdy nie śpiewają!” – niech te słowa Goethe’go będą swego rodzaju podsumowaniem zarówno dla nas – czytelników jak i naszej rozmowy, byśmy zawsze mięli wyłącznie dobre serca – a nasz śpiew ubogacał piękno liturgii na jeszcze większą Chwałę Pana! Życzymy wyłącznie dobrze brzmiących akordów, zdrowia na długie lata pracy w naszej parafii. Niech Matka Boża Krzęcińska oraz Święta Cecylia otaczają Pana swą opieką każdego dnia!
Grzegorz Knapik